This post is also available in:
English
Siedzę na sprzęcie ratowniczym w hangarze straży granicznej na lotnisku w Tbilisi. W uszach wciąż brzmi mi „cherry cherry lady”, które leciało w gruzińskiej taksówce. Na zewnątrz pełne słońce, zegarek pokazuje kilka minut przed ósmą rano. Ziewam z niewyspania, ale trzeba zebrać energię i działać. Pod hangar podjeżdża cysterna z paliwem lotniczym a w oddali słychać hałas nadlatującego helikoptera. Za chwilę lecimy śmigłowcem na Kazbek.

W Tbilisi mieliśmy cały dzień wolnego. Był to leniwy, ale potrzebny czas. Spacery po starym mieście oraz zajadanie gruzińskich khinkali, chaczapuri, gulaszu ostri i popijanie tego piwkiem z pewnością należą do przyjemniejszej części projektu Bezpieczny Kazbek. Poza odpoczynkiem oczywiście nie zabrakło ogarniania kolejnych kluczowych elementów układanki – trzeba było potwierdzić oraz skoordynować transport nas i sprzętu do bazy pod Kazbekiem. Do tego mniej istotne sprawy jak zakup gruzińskiej karty SIM czy zrobienie porządnych zakupów świeżych warzyw i owoców do bazy. O tym drugim niestety zapomnieliśmy.
Helikopter Mi-17 gruzińskiej straży granicznej wylądował na płycie lotniska.
Wirniki wytracają moc i za chwilę pilot wyłącza silnik. Rozpoczynamy załadunek sprzętu na pokład śmigłowca. Około tony różnych pakunków zajmuje większość jego ładowni, ale spokojnie – pomieścimy się. Gruzini pomagają w załadunku, załatwiamy jeszcze biurokrację, zostawiając podpisy i wszystko gotowe do lotu. „Are you ready?” Pyta pilot, wskazując na wejście do śmigłowca. Skinienie głowy, pożegnalny uścisk rąk wojskowym, którzy zostają i wsiadamy do maszyny.


Gruzja jest bardzo górzystym krajem. Szczególnie mocno widać to, gdy się nad nią przelatuje. Gdzie okiem nie sięgnąć widzimy góry aż po horyzont. Mniejsze, zalesione szczyty, trawiaste wierzchołki czy zaśnieżone skaliste granie. Silniki głośno pracują, łopaty wirników siekają powietrze, a śmigłowiec z polskimi ratownikami na pokładzie leci na północ w stronę Stepantsmindy.


Dystans, do którego pokonanie potrzeba ok. trzech i pół godziny jazdy samochodem przez serpentyny Gruzińskiej Drogi Wojennej nam zajmuje ok. 20 minut. Lądujemy na polanie w Sno (na południe od Kazbegi), gdzie pomagamy w szybkim załadunku drewna do śmigłowca. Posłuży ono na opał w Stacji Meteo pod Kazbekiem.

Znów startujemy i bardzo szybko nabieramy wysokości. Lecimy śmigłowcem na Kazbek.
Lecąc, widzimy znajome krajobrazy – miasteczko Stepantsminda, kościółek Gergeti, przełęcz z kapliczką, schronisko Altihut, zaśnieżony lodowiec Gergeti a w końcu znajomą Stację Meteo. Cały czas nad krajobrazem góruje charakterystyczny szczyt Kazbeku.

Przelot do Meteo na 3650 m n. p. m. zajmuje nam niecałe 10 minut. Normalnie pokonanie tej drogi turystom obciążonym w sprzęt potrzebnym do zdobycia Kazbeku zajmuje cały dzień, a często jest rozkładany na dwa – z noclegiem przy schronisku Altihut (3014 m n. p. m.), co ma na celu lepszą aklimatyzację.
Śmigłowiec przysiada na lądowisku, ale pilot nie gasi maszyny. Szybko wysiadamy i rozpoczynamy wyładunek.

Jest słonecznie, ale przeszywający, zimny wiatr wysysa całe ciepło. Po kilku minutach śmigłowiec odlatuje, a my zostajemy w tak dobrze znanym nam miejscu. Dookoła kamienie, skały, lód i śnieg. Ukraińscy turyści pomagają w przeniesieniu sprzętu do budynku stacji. Będzie tam bezpieczny, zanim przygotujemy nasz obóz. A pracy jest bardzo dużo.
Zaczynamy od odśnieżenia oraz poszerzenia platform pod namioty.
Pracujemy czekanami, łopatami, wiertarką udarową, a nawet stalowym młotem, znalezionym na miejscu. Już po chwili czujemy wpływ wysokości. Wystarczy kilka mocniejszych ruchów, aby zakręciło się w głowie. O zadyszkę też nie trudno.


Po kilku godzinach łopatownia, czekanowania, kłucia i przerzucania kamieni widać znośne efekty pracy. Na dziś wystarczy, trzeba odpocząć.
Herbata, szybka przegryzka, pakujemy się i rozpoczynamy zejście. Pierwszą noc chcemy spędzić w Altihut, które jest położone 600 m niżej. Znacznie nam to pomoże w szybszej i prawidłowej aklimatyzacji. Robiąc zdjęcia na tle Kazbeku idziemy po mokrym śniegu pokrywającym lodowiec Gergeti.

Następnie schodzimy pośród głazów zalegających na morenach oraz przeskakujemy przez kilka strumieni. Organizm czuje wyższe ciśnienie atmosferyczne, a płuca z radością czerpią bogatsze w tlen powietrze. To zaledwie 600 m deniwelacji, a jaka wielka jest różnica!

Na miejscu czeka nas miłe powitanie – z radością pałaszujemy kolację oraz po chwili kładziemy się spać. Wszyscy są mocno zmęczeni – długim dniem, wysokością oraz pracą fizyczną. Mam problemy z zaśnięciem, ale po pewnym czasie zapadam w sen w ciepłym schronisku Altihut.