This post is also available in: English

Czy to jeszcze wczoraj wypita gorzałka tak szumi, czy to już kac? Sam nie wiem, ale kładę się na stercie szpeju w busie i próbuje doprowadzić organizm do stanu użyteczności. Dookoła mnie leży sprzęt ratowniczy, namioty, solary, plecaki. Na zewnątrz ciepło, słońce grzeje niemiłosiernie, a my czekamy na wojskowy samolot CASA, którym mamy lecieć do Tbilisi. Kierowca mocno zdenerwowany, że przez obsuwę nie zdąży do Warszawy. Życie, z wojskiem tak to bywa.

Zaledwie kilka godzin wcześniej byłem jeszcze na jurze północnej, skacząc w pogo na koncercie podczas imprezy klubowej – La Jura Jura. Mrowie znajomych z klubu wysokogórskiego SAKWA, gra terenowa w klimacie piratów z Karaibów i cytrynówka – dużo cytrynówki, za dużo zbyt smacznej cytrynówki. Krótko, ale mocno intensywnie staram się nadrobić zaległości w znajomościach, pogadać, pośmiać się razem. Po koncercie „The Chachors” pakuję się i wracam do Krakowa – spokojnie, ja nie prowadzę. Jest dość czasu na 3 godziny snu, później szybkie śniadanie i na lotnisko.

Dalej czekamy. Przyleciał Pan Premier i trzeba czekać…

W końcu dostajemy zielone światło.

Przepustka, szlaban, jedziemy pod hangar. Tam szybko zrzucamy cały bagaż i żegnamy się z kierowcą, który ze złości przeszedł już w stan rezygnacji – wie, że w jego samochodzie nie ma tyle koni mechanicznych, które byłby w stanie dowieźć go do Warszawy na czas.

Wyładunek – jest tego trochę – beczki, pakunki, pelicasy – wrzucamy wszystko na paletę i ważymy – 1200 kg sprzętu – zacnie.

Nasz bagaż – ponad tona sprzętu

Siedzimy sobie miło rozmawiając w wojskowym hangarze, a ja kładę się odpocząć na zaciszną kanapę – to już chyba kac.

Wylot CAS-y opóźnia się o godzinę, nie narzekam. Kanapa jest miękka i wygodna, nikt nie chce obok siedzieć, więc z przyjemnością rozkładam się na całą jej długość. Zapadam w regenerującą drzemkę.

Budzę się – dookoła pusto – no chyba nie polecieli beze mnie? Szybko zakładam buty i wychodzę do hangaru – siedzą tam i czekają. Jednak moment grozy tuż po obudzeniu był bardzo realny. Przejście z sennych marzeń do realnej rzeczywistości czasem się zaciera.

Za dwie minuty dostajemy sygnał, że wojskowy samolot CASA jest gotowy.

Przechodzimy po płycie lotniska w Balicach w stronę stalowej maszyny. Po drodze czeka nas szybka odprawa paszportowa u pana celnika i wsiadamy do samolotu.

CASA gotowa do odlotu
Ekipa Bezpieczny Kazbek, która leci do Tbilisi oraz wojskowy samolot CASA w tle.

Muszę przyznać, że po raz pierwszy nie lecę komercyjnymi liniami. Jest inaczej. Siedzimy niemalże w ładowni, miejsca nie za wiele, ale też nie ma ścisku. Wszyscy zakładają słuchawki lub stopery do uszu – w samolocie CASA jest bardzo głośno. Czuję się prawie jak w amerykańskim filmie – obok brakuje tylko kolegów z karabinami, wojskowym wyposażeniem i migających na czerwono kontrolek.

Trochę tu inaczej, niż w tradycyjnych liniach lotniczych.

Po chwili startujemy – lot trochę potrwa. Do Gruzji standardowym lotem dotrzemy w 3 godziny. Wojskowy samolot CASA jednak leci na niższej wysokości (5000 m) oraz z mniejszą prędkością – podróż do Tbilisi potrwa niemalże 7 godzin. Do tego po drodze mamy międzylądowanie w Bułgarskiej Varnie – trzeba uzupełnić paliwo.

Varna w Bułgarii

Mój organizm już w pełni poradził sobie z alkoholowym zatruciem. Umilam sobie lot czytaniem Shantaram oraz krótkimi drzemkami.

Głośno i długo, ale za to niewygodnie.
Stafu z romantycznym zachodem słońca gdzieś nad Morzem Czarnym.

Około 1 miejscowego czasu lądujemy na lotnisku w Tbilisi.

Wychodzę na płytę w części wojskowej lotniska. Wita nas klasyczny widok Gruzina – brzuszek, maska pod twarzą, papieros w mordzie, czeka, aż mu ktoś powie, że coś ma zrobić. No standard. Po chwili przyjeżdża podnośnik i wyładowuje naszą paletę z samolotu. CASA jest tankowana i za chwilę leci dalej – do Afganistanu. Kilku podróżnych czeka jeszcze 7 godzin lotu.

Dajemy paszporty pewnemu Gruzinowi, który się po nie zgłosił. Po dwukrotnym upewnieniu się, że mamy dwie dawki szczepionki gościu znika. Czekamy na płycie lotniska. Tu pojawia się prozaiczny problem – siku. Pojechać do toalety nie za bardzo, no to tak pośrodku? Jest ciemno, dookoła sporo trawy, poziom w pęcherzu krytyczny więc co się będę – szczoch na gruzińskim lotnisku zaliczony.

CASA na lotnisku w Tbilisi.

Po godzinie może pół zjawia się bus, do którego wsiadamy. Za chwilę też przyjeżdża policja z podbitymi paszportami. Ruszamy do Tbilisi, gdzie mamy dzień na odpoczynek oraz ogarnięcie kwestii transportu do bazy pod Kazbekiem.

Po 3 w nocy zwalam się wykończony na łóżko i momentalnie zapadam w objęcia Morfeusza.

Tagged in:

,